Forum Organic Anti Beat Box Band
Red Hot Chili Peppers
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wasze recenzje

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Organic Anti Beat Box Band Strona Główna -> Ple, ple...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Przemek87
Pretty Little Ditty



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 131
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Jędrzejów

PostWysłany: Pon 1:33, 31 Lip 2006    Temat postu: Wasze recenzje

Zapodawajcie swoje przemyślenia o swoich ulubionych płytach. Ja pierwszy ze swoim TOP11 Very Happy

1. RED HOT CHILI PEPPERS- Blood Sugar Sex Magik (1991)


1.The Power Of Equality
2.If You Have To Ask
3.Breaking The Girl
4.Funky Monks
5.Suck My Kiss
6.I Could Have Lied
7.Mellowship Slinky In B Major
8.The Righteous & The Wicked
9.Give It Away
10.Blood Sugar Sex Magik
11.Under The Bridge
12.Naked In The Rain
13.Apache Rose Peacock
14.The Greeting Song
15.My Lovely Man
16.Sir Psycho Sexy
17.They're Red Hot

Zdecydowanie album numer jeden w moim życiu. Przywiózł mi go z Niemiec kumpel mojego starego. Od tej płyty zaczęła się moja przygoda z muzyką ,a po przesłuchaniu jej już nic nie było takie samo. W dużej mierze dzięki „Blood Sugar…” jestem tym kim jestem Smile Jest to pierwsza płyta Red Hotów nagrana dla Warner Bros. Z producentem Rickiem Rubinem i w willi pełnej duchów (rzekomo przyjaznych) Red Hoci nagrali płytę przełomową dla siebie i dla całej muzyki rockowej. To dzieło życia. Doskonałe w każdym calu i niedoścignione. Jedna z tych płyt, które zespół nagrywa raz w życiu, jak „Nevermind” Nirvany, „The Wall” Pink Floyd, „Tommy” The Who, czy „Keeper Of The Seven Keys” Helloween. Przykłady przypadkowe, każdy lubi inną muzykę, więc każdy może przypasować swoje. Rubin postanowił, że album będzie nagrywany na starym sprzęcie, bez żadnych komputerowych obróbek, często na żywo. Tak więc słychać tu wszelkie niedociągnięcia, przejścia palcami po strunach. Dzięki temu płyta żyje i ma klimat. To najwybitniejsze według mnie tego typu przedsięwzięcie w historii rocka. Wreszcie Frusciante, nie ograniczony przez nikogo mógł wypłynąć na szersze wody. Płyta stanowi idealny balans rocka i funku. Dużo tu ostrego grania, trochę rapowanek Kiedisa, ale i piękne ballady. W tekstach wciąż dominuje młodzieńczo-narkotyczno-seksualne poczucie humoru. Zajebisty brud tej muzyki i niesamowita energia i przebojowość po prostu rozwalają. Świetna sekcja rytmiczna daje wspaniałe tło dla desperackich czasem popisów Frusciante. Oczywiście desperackich w sensie pięknych i spontanicznych. Na płycie nie ma słabych utworów. A to się rzadko zdarza przy tak długich płytach. To w końcu ponad 70 minut muzyki, a owocem sesji był też, chyba najsłynniejszy odrzut w historii rocka- „Soul To Squeeze”. Odjazdowy „Give It Away” z genialnym teledyskiem i solówką puszczoną od tyłu, jest na liście 500 piosenek definujących pojęcie rock`n rolla według Rock And Roll Hall Of Fame Academy. Zaraz potem genialny riff tytułowego „Blood Sugar Sex Magic” z piękną solówką i słynna ballada „Under The Bridge” gdzie Fru śmiga na gitarze bez kostki, a w chórkach śpiewa jego matka. W partiach gitarowych mnóstwo odniesień do Hendrixa. Gdzieniegdzie też trąbka jak w „Apache Rose Peacock”. Pod koniec jedno z najbardziej epickich dzieł RHCP. Superfunkowy kolos- „Sir Psycho Sexy”. Ponadośmiominutowy rockowo-funkowy jam okraszony fajnymi nakładkami gitary i zabawnym tekstem. Wieńczy tę kompozycje ładna przygrywka ze smykami. Oprócz pięknych ballad ciężko znaleźć na „BSSM” jakieś szczególnie zaangażowane teksty. Może to i dobrze. W końcu praktycznie po raz pierwszy Chili Peppers miały pełen luz i wolność, korzystali też z różnego „wspomagania” Smile więc nie mogła wyjść zła płyta. Album rozpoczyna mocny, trochę hardcorowy „Power Of Equality”, a kończy muzyczny żart Anthony`ego- „They`re Red Hot”. Ktoś napisał bardzo mądrze że: „Choćbyś wydał na nią sporo kasy to po jej wysłuchaniu staniesz się o wiele bogatszy". To chyba podsumowuje moją recenzje. Płyty które opisze niżej również są genialne, ale „Blood Sugar…” po prostu nie można nie mieć.





2. RED HOT CHILI PEPPERS- Stadium Arcadium (2006)

CD 1 JUPITER
1.Dani California
2.Snow
(Hey Oh)
3.Charlie
4.Stadium Arcadium
5.Hump De Bump
6.She's Only 18
7.Slow Cheetah
8.Torture Me
9.Strip My Mind
10.Especially In Michigan
11.Warlocks
12.C'mon Girl
13.Wet Sand
14.Hey
CD 2 MARS
1.Desecration Smile
2.Tell Me Baby
3.Hard To Concentrate
4.21st Century
5.She Looks To Me
6.Readymade
7.If
8.Make You Feel Better
9.Animal Bar
10.So Much I
11.Storm In A Teacup
12.We Believe
13.Turn It Again
14.Death Of A Martian

Nie bardzo wiadomo jak zacząć recenzję. Dzieło to nieszablonowe, bo wręcz epickie. Płyta roku 2006- nie ma bata by było inaczej. Stadium Arcadium to 28 utworów, ponad dwie godziny muzyki. Z miejsca mówię jednak iż wyżej cenię „BSSM”. Po prostu miejsce w historii zdobywa się tylko raz. Miejsce to Red Hoci zdobyli dzięki „Blood Sugar Sex Magik”. Ponadto „BSSM” jest jak Biblia. Z 17 utworów wszystkie są genialne, nie wyobrażam sobie odrzucenia któregoś. Tu można by się zastanowić. Mimo wszystko, „Stadium Arcadium” to boska ambrozja. Album, jaki dzisiejsze gówniane zespoły powinny czcić i podziwiać. Jest dziełem dojrzałym, podsumowaniem ponad 23-letniej kariery najlepszego zespołu na świecie (ale jestem obiektywny). Zespołu u szczytu formy. Zespołu który dojrzewał przez lata, zmieniał i mieszał styl. „SA” jest hołdem Red Hotów dla swoich wcześniejszych dokonań (np. funkowych lat 80. z Hillelem Slovakiem na gitarce), a także hołdem dla swoich inspiracji. W tej wielkiej mieszance jest wszystko, co Red Hoci serwowali przez lata. Rock, funk, punk, lata sześćdziesiąte, harmonie wokalne, brudne brzmienia. To najbardziej gitarowa płyta w dorobku RHCP. Fru wreszcie się wyszalał. Ponadto była nagrywana tu gdzie „BSSM”. Podróż po zwariowanym świecie Red Hotów A.D. 2006 zaczynamy od znanego z teledysku “Dani California”. Potem jeden z moich faworytów. Piękna balladka „Snow (Hey Oh)”. Numer trzy to murowany hit- “Charlie”. Mimo powrotu do ostrych, funkowych korzeni lub brzmień („Hump de Bump”, „21 Century”, „Warlocks”) Red Hoci wyraźnie osiedli już w brzmieniach „Californication” i „By The Way”. Ładne melodie, harmonie wokalne, chwytliwe i przebojowe refreny. Nie można mieć dwadzieściakilka lat przez całe życie. Wciąż słucham obydwu płyt na okrągło. Moimi faworytami z tego wydawnictwa są „Stadium Arcadium”- najlepsza ballada jaką słyszałem od lat, „Wet Sand”- też troche ballada, ale za sprawą Fru ma jedno z najbardziej dramatycznych zakończeń jakie słyszałem…po prostu cudo, oraz „So Much I” gdzie Red Hoci grają trochę jak Fugazi. Jednak lista moich faworytów zmienia się z dnia na dzień. Każdy utwór jest godzien rozpisania się, czasem nawet szerokiego, ale powiem tylko że solówka jaką Frusciante serwuje w „Torture Me” to chwytający za serce, porywający, najwspanialszy moment albumu. Są również oldskulowy „Storm In A Teacup”oraz mocny w stylu hardrocka lat 70. „Readymade”. Największym hiciorem jest chyba „Tell Me Baby”, będący mieszanką wszystkich stylów Red Hotów. W kawałku „Make You Feel Better” Red Hoci przechwalają się że są „tymi, którzy powodują że jest ci lepiej”. Trudno się nie zgodzić. Piosenka ma masę pozytywnej energii. Płytę MARS i zarazem całe dzieło kończy „Death Of A Martian”-hołd Flea dla swojego psa, który opuścił już ten świat ...Ehh można by pisać i pisać. Jednym słowem- epopeja.



3. QUEENS OF THE STONE AGE- Songs For The Deaf (2002)




1.You Think I Ain't Worth A Dollar But I Feel like a millionaire
2.No One Knows
3.First It Giveth
4.A Song For The Dead
5.The Sky Is Falling
6.Six Shooter
7.Hanging Tree
8.Go With The Flow
9.Gonna Leave You
10.Do It Again
11.God Is On The Radio
12.Another Love Song
13.A Song For The Deaf
14.Mosquito Song
15.Everybody's Gonna Be Happy

Queens Of The Stone Age to bez wątpienia jeden z najlepszych obecnie zespołów rockowych. Są jakby kwintesencją wszystkiego co najlepsze w muzyce. Są studentami rockowej historii, jednakże z całą masą swoich pomysłów i rozwiązań. A głównym mózgiem wszystkiego jest oczywiście mój idol- multiinstrumentalny Josh Homme. Queens, którzy mieli być pobocznym projektem po rozpadzie Kyuss, stali się chyba największym objawieniem ciężkiego grania od czasów Nirvany. I byłbym bardzo zdziwiony jeśli ktoś myśli inaczej. Jak wiadomo skład QOTSA ulega ciągłym rotacjom „by zachować świeżość muzyki”. Jedyną klamrą spinającą to wszystko jest właśnie Josh. Ostatnio, na dzień dzisiejszy skład się trochę wykrystalizował, ale też wiadomo, że na każdej płycie QOTSA pojawia się mnóstwo gości. „Songs For…” nagrywana była jeszcze z niepokornym basistą Nickiem Olivieri, który też zaśpiewał w kilku kawałkach, a poza tym znany był z grania na golasa, skłonności do narkotyków i rzucania butelkami w publiczność. Grał też z Joshem w Kyuss. Ponadto zagrali: Troy van Leuween (gra do dziś) na gitarze i lap steel, oraz słynny Dave Grohl na garach. W depresyjno- samobójczych numerach śpiewał Mark Lanegan. Dave z powodu obowiązków w Foo Fighters wziął udział tylko w sesji, a na koncertach zastąpił go znany z Danziga Joey Castillo. Dobrze się zaaklimatyzował, bo również gra do dziś. Muzycy QOTSA serwują tu mieszankę metalu, grunge`u i cholera wie czego jeszcze. Ciężkie stoner-rockowe gitary miażdżą. Dużo tu psychodelii, ale i przebojowości. Słychać odniesienia do rozbudowanych eposów metalowych, lecz także do punk rocka, w dodatku z klawiszami w niektórych kawałkach. Darcie ryja Nick`a w „Millionaire” na długo zostaje w pamięci. Podobnie jak specyficzny, robotyczny styl gry Josha, czego najlepszy przykład w „No One knows”. W dodatku ten specyficzny, narkotyczny klimat („Song For The Dead, „Song For The Deaf”). Przebój płyty ? Zdecydowanie stawiam na niesamowity “Go With The Flow”. Najlepszy album 2002 roku ex equo z “By The Way” (wiadomo kogo Very Happy).



4. JUDAS PRIEST- Painkiller (1990)


1.Painkiller
2.Hell Patrol
3.All Guns Blazing
4.Leather Rebel
5.Metal Meltdown
6.Night Crawler
7.Between The Hammer & The Anvil
8.A Touch Of Evil
9.Battle Hymn
10.One Shot At Glory

Inspirujących się muzyką Black Sabbath Judasów uważam za prekursorów heavy metalu. Założony w 1969 roku zespół przetarł szlaki dla tego gatunku. Judas Priest są niedoścignionym wzorem dla dzisiejszych metalowców. Nagrywali świetne płyty jeszcze przed wybuchem fali New Wave Of British Heavy Metal. Natomiast gitarzyści KK Downing i Glenn Tipton to jak dla mnie najlepszy heavymetalowcy duet gitarowy. „Painkiller” powstawał w dość trudnym okresie. U schyłku lat 80. złoty okres metalu chyba przemijał. Muzycy mieli za sobą średnio przyjęty, może trochę eksperymentalny album „Turbo” i proces w sądzie. Dwoje nastolatków popełniło samobójstwo, rzekomo pod wpływem ukrytych rozkazów zawartych w utworze „Beyond The Realms Of Death” z płyty „Stained Class”. Oczywiście zespół został oczyszczony z tych głupich zarzutów. W efekcie kumulujących się emocji i agresji twórczej w zespole, powstał idealny album metalowy. „Painkiller” jest bezkompromisowym kopniakiem w dupsko. Judas Priest z klasą wprowadzili metal w nową dekadę. Nieoficjalnie mówi się, że „Painkiller” jest najwybitniejszym dziełem zespołu. Już tytułowy numer jeden na płycie wymiata totalnie. Rozszalały perkusyjny wstęp, wściekłe wrzaski Halforda i wybitna solówka Tiptona nie pozwalają się od niego oderwać. Połączenie metalu lat 80 z nowoczesnym brzmieniem powala. Nie ukrywam, to mój ulubiony kawałek na płycie. „All Guns Blazing” to również solidny łomot, wypełniony popisami Halforda i doskonałymi technicznie solami. Kolejny mój szczególny rodzynek to numer 6- „Night Crawler”. Specyficzny, mroczny, z przetworzonym brzmieniem syntezatora na wstępie. Na koniec dołożyli zabójczy utwór „One Shot At Glory”. To ponadsześciominutowa jazda bez trzymanki, z genialnym riffem, oraz trochę jakby zmutowanym głosem Halforda. Kto nie lubi ciężkiej muzy, pewnie nic go nie przekona. Ale podkreślam- to bodaj najlepszy album jednej z największych metalowych potęg wszechczasów.





5. RED HOT CHILI PEPPERS- Californication (1999)


1.Around The World
2.Parallez Universe
3.Scar Tissue
4.Otherside
5.Get On Top
6.Californication
7.Easily
8.Porcelain
9.Emit Remmus
10.I Like Dirt
11.This Velvet Glove
12.Savior
13.Purple Stain
14.Right On Time
15.Road Trippin'

W kwietniu 1998 roku po sześciu latach ćpania, uciekania przed dilerami i po wydaniu dwóch „natchnionych” albumów solowych wrócił do Red Hotów John Frusciante. Stało się bardzo dobrze, gdyż Navarro mimo, że jest świetnym gitarzystą za bardzo ciagnął RHCP w stronę psychodelicznego metalu i cold wave. Tak więc Red Hoci, znów w swoim idealnym składzie marzeń (to chyba każdy przyzna). Fru od razu przyjął się do zespołu po kilkuletniej przerwie. Jego powrót Red Hoci uczcili wspaniałym albumem „Californication”. Najlepszym albumem schyłku tysiąclecia. Dostali nawet chyba Grammy. Ale mniejsza o takie głupoty. Większość materiału powstała w garażu Flea. Natomiast nagrał to i wyprodukował niezawodny Rick Rubin. Płyta sygnowana jako wielki powrót RHCP była promowana z gigantyczną pompą (5 teledysków). Do dziś jest najlepiej sprzedawanym albumem Papryczek. Niektórzy zarzucają wydawnictwu komercyjność, co jest po prostu śmieszne. Jeśli coś jest piękne i jednocześnie wpadające w ucho jak „Scar Tissue”, to chyba nie musi być komercją. Fakt jednak, że RHCP wrócili na szczyt. Album rozpoczyna wściekle funkowy „Around The World”. Świetny początek albumu. Jest mniej ostrego prymitywnego funku niż na „BSSM”, ale wspaniały styl Frusciante słychać od razu. Znów jest wśród przyjaciół, a powrót do zespołu prawdopodobnie uratował mu życie. Numer 4- świetny, trochę niepokojący „Otherside” z bardzo dobrze oddającym klimat wokalem Anthony`ego. Po raz kolejny świetny refren, a przy końcu ostra, choć dość oszczędna zagrywka Fru. Hołdem dla funkowej przeszłości są „Get On Top” i „I Like Dirt”. Po superhicie „Californication” i rozpędzonym „Easily” prawdziwa perełka. Słodziutka, romantyczna i wyciszona balladka „Porcelain”. Trzeba zwrócić uwagę na solidność perkusisty Chada Smitha, którego rytmy są idealnym fundamentem pod basowe popisy Flea, który z kolei tworzy tło dla wizjonerskich riffów i solówek Johna. Tak,tak Red Hoci to idealna maszynka do tworzenia świetnej muzyki. Na pewno dojrzały teksty zespołu. Już nie tylko sex (i to dość perwersyjny), drugs i rock`n roll. W końcu panowie mają (w 99 roku) po 37 lat (Frusciante 29). Nie ma na płycie wypełniaczy. Trudno wyobrazić sobie „Californication” bez któregokolwiek z 15 numerów. Album wieńczą, szybki, rytmiczny „Right On Time” i świetna, melodyjna „turystyczna” ballada „Road Trippin”.



6. KYUSS- Blues For The Red Sun (1992)


1.Thumb
2.Green Machine
3.Molten Universe
4.50 Million Year Trip
(Downside Up)
5.Thong Song
6.Apothecaries' Weight
7.Caterpillar March
8.Freedom Run
9.800
10.Writhe
11.Capsized
12.Allen's Wrench
13.Mondo Generator
14.Yeah

Druga i zarazem najlepsza moim zdaniem płyta czterech dziwaków z pustyni. Zespół, którego nazwa niewiele mówi zwykłemu zjadaczowi chleba, jest w pewnych kręgach formacją legendarną i kultową. W końcu z jej popiołów powstali Queens Of The Stone Age. Antykomercyjni, antyprzebojowi kolesie z Palm Desert zostawili spuściznę, z której korzysta mnóstwo artystów, choć niekoniecznie się do tego przyznają. Ci czterej dziwacy to perkusista Brant Bjork, basista Nick Olivieri, wokalista John Garcia i gitarzysta Josh Homme. Jakby na przekór latom dziewięćdziesiątym muzycy zespołu, natchnieni ciężkimi riffami Black Sabbath, lecz również rockiem progresywnym, czy punkiem spod znaku Black Flag, wracali do korzeni rocka. Żadnych bajerów. Czyste granie od serca. Najczęściej pod gołym niebem. Wśród fascynacji Kyuss mozna znaleźć wiele zespołów, ale skojarzenia z Black Sabbath przychodzą od pierwszego kawałka. Muzyka Kyuss to ciężki, rozstrojony bas, ciężkie, pokrętne, klimatyczne i skomplikowane partie perkusji, no i kunszt gitarowy Josha który to stawał się coraz bardziej wyrazisty. Wokal obdarzonego świetnym głosem Garcii stanowi raczej dodatek, tak jakby kolejny instrument. Bo są tu długie, psychodeliczne kompozycje. Nie jest to papka jaką słyszymy w radiu. Muzyka Kyuss to głos pustyni, muzyka ducha i esencja życia. Słuchając tej płyty naprawdę na 50 minut przenosimy się na spalony słońcem piach wśród kaktusów. Choćby nawet za oknem padał deszcz. Mimo rozwoju talentu Homme`a, głównym kompozytorem Kyuss`a był Bjork. Najjaśniejszym punktem na „Blues…” jest dla mnie „50 Million Year Trip…”. Z ciężkiego łojenia, przechodzi w fazę psychodeliczną, gdzie jest glos Garcii we mgle i piękne gitarowe zakończnie…dosłownie orgazm. Ktoś lubiący szybsze, niekoniecznie instrumentalne utwory zachwyci się „Green Machine” i „Allens Wrench”. „Writhe” odznacza się piękną płaczliwą solówką, a „Mondo Generator” jest grunge`owo- metalową ciekawostką z rozmytym głosem Johna, tak, że nawet Amerykanie nie mogą rozróżnić poszczególnych słów. Dla ignoranta-zwykły bełkot, dla fana dobrej muzyki- cudo.



7. IRON MAIDEN- The Number Of The Beast (1982)


1.Invaders
2.Children Of The Damned
3.The Prisoner
4.22 Acacia Avenue
5.The Number Of The Beast
6.Run To The Hills
7.Gangland
8.Total Eclipse
9.Hallowed Be Thy Name

ron Maiden, czyli największa heavymetalowa orkiestra świata. Pierwszy album z Dickinsonem to obowiązkowa pozycja dla każdego fana metalu. Ironi są bodaj najsłynniejszym przedstawicielem fali NWOBHM. Gitarowa potęga Maidenów i niesamowity głos Dickinsona wyznaczyły nowe szlaki dla ciężkiego grania. Już sam tytuł mówi, iż album został nagrany pod patronatem Lucyfra Smile Po raz pierwszy wielką rolę w promocji zespołu odegrał słynny zombie-truposz Eddie. Płyta jest metalowym kamieniem milowym, a Iron Maiden najwybitniejszym przedstawicielem NWOBHM obok Judas Priest i Saxon. Bruce Dickinson piekielnie mocno zaznaczył swoja obecność na albumie udowadniając że jest jednym z najlepszych wokalistów wszechczasów. Odjazdowym wstępem są „Invaders”. Potem nadchodzą „Children Of The Damned”-niby ballada która z czasem przeradza się w przepełnioną furią ostrą jazdę ze znakomitymi riffami. Niby tylko dziewięć utworów, ale same hity. Każdy z osobna jest heavymetalowa perełką, nie do podrobienia dla dzisiejszych zespolików, czy całej masy pozerów. „22 Acacia Avenue”-prawdziwy klasyk. Potem tytułowy „The Number Of The Beast” poprzedzony słynnym cytatem z Apokalipsy. Energia tego utworu po prostu rozdziera od środka, piekielna solówka i szatański wokal Dickisona. Uśmieszek może wzbudzać nieco archaiczny już teledysk, no ale co z tego. Dalej mamy chyba jeden z największych koncertowych kilerów rocka- słynny hymn „Run To The Hills”. Siódemka to dynamiczny „Gangland” ze świetnymi partiami Dickinsona i genialną solówką. Album wieńczy monumentalny, wzniosły „Hallowed By Thy Name”. Również do dziś żelazny punkt koncertów. Ciężko wyobrazić sobie dzisiejszy metal, gdyby nie powstał „The Number Of The Beast”.



8. QUEENS OF THE STONE AGE- Lullabies To Paralyze (2005)



1.This Lullaby
2.Medication
3.Everybody Knows That You're Insane
4.Tangled Up In Plaid
5.Burn The Witch
6.In My Head
7.Little Sister
8.I Never Came
9.Someones In The Wolf
10.The Blood Is Love
11.Skin On Skin
12.Broken Box
13.You Got A Killer Scene There, Man...
14.Long Slow Goodbye
15.Like A Drug
(Bonus Track)

Oj napracował się Josh, napracował. Takich albumów ciężko dziś uświadczyć. Palce lizać. Moim zdaniem Queens już mają godne miejsce w historii muzyki. Nad materiałem nie pracował już Nick Olivieri. Został wyrzucony za bicie dziewczyny, demolowanie hoteli, rzucanie butelkami w widzów i inne zachowania, które nie były do zaakceptowania dla Josh`a. Cała płyta ma narkotyczny, mroczny klimat. Teksty przesycone są groteską. Podobnie jak okładka i książeczka mogą nawiązywać do mrocznych bajek braci Grimm. No, chyba każdy wie o jakie klimaty chodzi. Wiedźmy, karły,wilki, ciemny las itp. Sam tytuł “Paraliżujace Kołysanki” może świadczyć o parafrazie mrocznych bajek. W sumie dalej słyszymy starych Queensów, ale jest jeszcze mroczniej. Choć nie brakuje przebojowych- „In My Head” czy „Little Sister”. Wśród gości znaleźli się m.in. Mark Lanegan, Shirley Manson i słynny Billy Gibbons z ZZ Top. Ten ostatni uświetnił swoim udziałem wybitny kawałek „Burn The Witch”. Album jest antykomercyjny. Zespół słusznie podąża własnymi, alternatywnymi ścieżkami, ignorując oczekiwania rozgłośni. Moim ulubionym kawałkiem jest mistrzowsko-psychodeliczny, niesamowicie rozbudowany, niepokojący „Someone`s In The Wolf”. Mimo średnio optymistycznej zawartości, z muzyki tej bucha żywioł i prostota (w pozytywnym sensie). Śmiało można powiedzieć że to najlepsza płyta 2005 roku. Najlepszy muzyczny student rockowej historii, czyli Josh Homme może być dumny z tego wydawnictwa. Słychać tu zarówno rock i punk jak bluesa i hardrock. Okazało się również, że Nick Olivieri wcale nie jest taki niezbędny jak by się mogło wydawać. Chociaż szczerze mówiąc brakuje mi jego wygłupów. Aha, jeszcze coś. Kawałka „ I Never Came” słucha się niesamowicie przy zgaszonym świetle, prawdziwy błogostan.



9. BLACK SABBATH- Master Of Reality (1971)



1.Sweet Leaf
2.After Forever
3.Embryo
4.Children Of The Grave
5.Orchid
6.Lord Of This World
7.Solitude
8.Into The Void

Można śmiało powiedzieć, że Judas Priest stworzyli heavymetal. Ale kto stworzył metal w ogóle? Odpowiedź wydaje się być oczywista- Black Sabbath. To dzięki nim Judasi poczuli patent na ciężkie granie. Z pewnością Black Sabbath to jeden z najbardziej wpływowych zespołów w historii. Wszystkie trzy pierwsze albumu Black Sabbath to absolutna klasyka i wszystkie traktuję mniej więcej na równi. Wybrałem „Master…” bo zawiera moje dwa ulubione numery. „Sweet Leaf” i „Children Of The Grave”. Specyficzne, brudne i ciężkie brzmienie zespołu bez trudu rozpoznaje każdy szanujący się fan cięższego grania. Ogólnie mówiąc nie ukrywam, że płyty nagrane z Ozzym podobają mi się najbardziej. Podobnie jest i z „Master Of Reality”. Banalne dziś na pozór riffy są żywym kanonem rocka. Utowory takie jak „After Forever” powodują niesamowicie pozytywne wibracje. Gitary Iommiego można słuchać w nieskończoność. Do tego ciekawe teksty i charakterystyczny śpiew Ozzy`ego Osbourne`a dopełniają reszty. „Lord Of This World”, „Solitude”, „Orchid”- mistrzostwo. Nawet miniaturka „Embryo” nie znalazła się tutaj tak sobie, po nic. Po prostu, spójna, mistrzowska całość. Album wieńczy „Into The void”. Ten utwór to nieskazitelny kryształ hardrocka lat 70. Był kawałkiem ubóstwianym przez różne zespoły podczas eksplozji grunge`u. Szczerze mówiąc nie było by grunge`u bez Black Sabbath. Josh Homme wziął na swój warsztat „Into The Void” na splicie „Kyuss/QOTSA” bedącym pożegnaniem tej pierwszej formacji. Krótko. Nie znać takich kawałków jak „Children Of The Grave” czy „Sweet Leaf” oraz płyty z której pochodzą to grzech ciężki.



10. JIMI HENDRIX- Smash Hits (1969)



1.Purple Haze
2.Fire
3.The Wind Cries Mary
4.Can You See Me
5.Hey Joe
6.All Along The Watchtower (Bob Dylan)
7.Stone Free
8.Crosstown Traffic
9.Manic Depression
10.Remember
11.Red House
12.Foxey Lady

Nie jest to regularny album, a rzadka kompilacja wydana przez Reprise w 1969. Wiem, że nie powinienem recenzować składanek, lecz tą kocham tak bardzo, że traktuje ją jak normalny album. Ciężko napisać tu coś odkrywczego. Kto nie słyszał o Hendrixie, jest albo wieśniakiem z remizy albo totalnym oszołomem. Nie będę przecież pisał odkrywczych tez typu „najlepszy gitarzysta wszechczasów” itp.itd. Ta składanka to taki swoisty THE BEST Jimiego Hendrixa. The best, przynajmniej jeśli chodzi o single bo brakuje tu np. wspaniałego „Voodoo Chile” czy „…And The Gods Made Love”. Album nastawiony jest bardziej na krótsze, przebojowe numery niż na długie, progresywno-psychodeliczne odjazdy. Nie będę się rozwodził czy to dobrze czy nie, bo ta płyta tylko jeszcze bardziej podsyca chęć by zapoznać się z resztą dorobku MISTRZA. A że wartościowy to dorobek, wie chyba każdy gitarzysta i nie tylko. Nie będę oryginalny pisząc iż to co koleś wyprawiał na gitarze powodowało, że wyprzedzał swoją epokę. Na początek „Purple Haze”. Legendarny kawałek. Kiedyś spotkałem gościa na Krupówkach, który to grał. Robił to na tyle dobrze, że wrzuciłem mu piątaka. Dwójeczka to „Fire”. Kto nie ma gdzieś w domu kocertowego wykonania z Woodstocku ten jest ćwok. Ja mam Smile „Hey Joe”- jeden z tych kawałków których nie da się nie znać. Doskonale brzmi przy ognisku. Kawałek „All Along The Watchtower” to w ogóle mój ulubiony utwór Hendriksa. MISTRZ wydobywa ze swojej gitary co tylko chce. Spontaniczność, groove, feeling, ekspresja…Czadowe dźwięki. Ponadczasowe doznanie. Nie idzie tego opisać słowami w żaden sposób. Tego trzeba posłuchać, to trzeba poczuć. „Crosstown Traffic”…istny miód. Jeśli ktoś cierpi na maniakalną depresję, po przesłuchaniu “Manic Depression” minie mu jak ręka odjął. Na koniec zaserwowano wspaniały, podsycony dawką erotyzmu „Foxey Lady”. Na tej płycie zebrano najbardziej przystępne dla normalnego zjadacza chleba dokonania Hendrixa. Dla początkujących fanów- idealna rzecz.



11.TURBONEGRO- ASS COBRA (1996)


1. Dazzling Display Of Talent
2. Midnight Nambla
3. Deathtime
4. Black Rabbit
5. Denim Demon
6. Bad Mongo
7. Mobile Home
8. I Got Erection
9 Just Flesh
10. Hobbit Motherfuckers
11. Sailor Man
12. Turbonegro Hate The Kids
13. Imorgen Skal Eg Daue
14. Raggare Is A Bunch Of Motherfuckers

Oto Turbomurzyni z Norwegii. Szczery, prawdziwy rzyg na twarz. Wulgarna jazda, bez kompromisów, ani cienia zażenowania. Turbonegro emanuje pedalstwem, obscenicznością i uzależnieniami. No cóż, dlatego ich kocham. Prawda jest taka. Jest to prawdopodobnie jeden z najlepszych zespołow punkowych ostatnich kilkunastu lat. Nagrano na ich cześć składankę w hołdzie, na której jeden kawałek zagrali nawet Queens Of The Stone Age. Norweskie rock-pedały są znane na całym świecie. Oczywiście z wyjątkiem Polski. Obecny rząd przepełniony rasistowskimi debilami, oraz zacofany Kościół dbający o morale narodu nieprędko dopuści Turbosów do rozgłosu w naszym kraju. Turbonegro nie uznaje żadnych świętości. Jest żywą esencją hasła „Sex, drugs & rock`n roll”. Nawet jeśli ten sex ma być z kimś tej samej płci. Do końca nie wiadomo, którzy muzycy Turbonegro naprawdę są gejami. Jedno jest pewne. Jest to z pewnością jeden z najbardziej specyficznych i ekscentrycznych zespołów współczesnej sceny. Totalni dziwacy, zbokole i odszczepieńcy. Są przesiąknięci klasycznym punkiem. Ich surowe i prymitywne brzmienie od razu wywołuje skojarzenia z przełomem lat 70. i 80. Genialne, przebojowe melodie. Świetne kawałki ociekające prostactwem i niesamowitym czadem. Mimo iż niezbyt utalentowani (oprócz basisty „marynarzyka” Happy Toma- mózgu zespołu) stworzyli najważniejszy punkrockowy album lat 90. „Ass Cobra”. Już od pierwszego numeru nasuwają się skojarzenia ze Stooges, czy miejscami z Sex Pistols. Turbonegro są jak żywcem przeniesieni maszyną czasu z punkowej rewolucji. Patent na przeboje mają ogromny. Teksty są delikatnie mówiąc mocno kontrowersyjne. Sporo tu pedalskich elementów, sikania i co tu dużo mówić- rżnięcia w dupe. No ale jak tu wytłumaczyć naszym rządzącym że chodzi tu przede wszystkim o zabawę, a nie deprawację młodzieży. Numer pięć- „Denim Demon” to totalny kiler. Jeden ze znaków rozpoznawczych Turbonegro i jeden z najlepszych punkowych kawałków jakie słyszałem. Teksty z tego utworu typu: „I`ve got my penis steamin`/And your asshole screamin` help…” to absolutny geniusz. Może się wydawać że Turbopedały to Jeźdzcy Rozpusty, ale to właśnie tacy jak oni mogliby nauczać tolerancji w kraju takim jak nasz. Ośmieszają faszystów swoim image`m mieszając nazistowskie symbole z gejowskim wizerunkiem. Dlatego też nagrali zmienoną wersję „I Got Erection” jako hymn dla klubu piłkarskiego St Pauli z Hamburga, który jak wiadomo jest ostoją punkowców i ogólnie ludzi umiejących się bawić. Jednocześnie fani St Pauli są antyfaszystami. Trzeba wspomnieć w tym miejscu, że „I Got Erection” to chyba najbardziej znany kawałek Turbonegro. Totalny odjazd. Dzikie okrzyki Hanka von Helvete tylko potęgują odczucie obleśności. I o to chodzi. Muszę kiedyś zobaczyć słynny koncertowy numer Hanka gdy wsadza sobie racę do dupy (tzw. „Ass rocket”). Utwór „Sailor Man” to gejowski hymn, a „Turbonegro Hate The kids” to jazda na maksa ze świetnymi gitarami. Muzycy Turbonegro nie wykazują (i dobrze) tolerancji dla fanów techno, a w szczególności rave, twierdząc że „są matkojebcami” i „kopulują ze zwierzętami w samochodach”. Fajnym kawałkiem jest „Imorgen Skal Eg Daue” śpiewany po norwesku. Cały album trwa tylko nieco ponad pół godziny, ale można go słuchać non stop.


W tym temacie nie piszemy żadnych komentarzy, tylko recenzje.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Przemek87 dnia Pon 1:36, 31 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Organic Anti Beat Box Band Strona Główna -> Ple, ple... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin